Dopiero 8:00 niedzielnego poranka, a ja już nie śpię od godziny. Normalnie w weekendy wstaję po 10:00, ale brak kropelek daje się we znaki. :) Prawdziwa męka zaczęła się po 9 godzinach od rzucenia leku. Nos był zatkany tak, że nawet kropel Marimer nie mogłem "wlać" do nosa. Przyszedł czas na magiczne tabletki. Delikatna ulga przyszła po jakiś 40 minutach, jedna dziurka od nosa miała drożność na około 40%. Co prawda szału nie było, ale ogólnie samopoczucie się trochę poprawiło. Co jakiś czas "zalewałem" nos kroplami Marimer w celu oczyszczenia śluzówki (dobrze, że kupiłem dużą paczkę tych kropelek na 500 dawek :) ). Prawdziwa katorga przyszła po 12 godzinach. Głowa mi pękała, chciało mi się wymiotować (nie wiem czy to skutek odstawienia kropel), wszystko mnie drażniło i nie mogłem zasnąć. Postanowiłem się zrelaksować, a na to miałem dwa sposoby. Iść na siłownię i się wyładować z negatywnych emocji (tak regularnie ćwiczę), ale biorąc pod uwagę iż jest środek nocy to odpuściłem sobie i wybrałem drugi sposób. Czyli włączyłem telewizor, odpaliłem laptopa i pograłem w jedną grę o czołgach :). Koło godziny 3:00 postanowiłem spróbować usnąć, nie było to łatwe, ale w końcu udało się. Niestety mój sen wyglądał tak, iż co chwila się budziłem. Około godziny 7:00 postanowiłem już odpuścić sobie te męczarnie ze spaniem. Wziąłem czarodziejską tabletkę, przepłukałem nos i postanowiłem opisać pierwszą noc na blogu. Ogólnie moje samopoczucie jest lepsze niż wieczorem. Zauważyłem, że to tylko kwestia nastawienia się psychicznie i przyzwyczajenia się do stanu rzeczy jakim jest brak kropelek i zatkany nos. Udowodnię, że to ja rządze kropelkami, a ni one mną. WWWRRRRRR jestem zły, jestem zdeterminowany, jestem wariatem na punkcie rzucenia kropelek :).